sobota, 10 lipca 2010

Kto jest winien, kto nie winien?

Przez tydzień mój mały Króliczek miał starszą siostrę i był z tego powodu bardzo szczęśliwy! Mały pieszczoch. Oczywiście było także sporo zamieszania, ale tydzień zleciał nim się obejrzałam. Zrobiłyśmy i wysłałyśmy kartki z pozdrowieniami z wakacji, lepiłyśmy z masy solnej, szalałyśmy na zakupach i objadałyśmy się lodami. Dostałam wytyczną, żeby koniecznie zabrać małą w niedzielę do kościoła. Niedawno była u spowiedzi i jeśli nie pójdzie na mszę, to z powodu wielkiego grzechu będzie musiała znowu się wyspowiadać. Nie ma jak dzieciństwo ograniczone wszędobylskim grzechem! Dobrze, że ja z tego wyrosłam ;o)
No więc zabrałam małą na mszę dla dzieciaków o 11. Usiadła sobie w ławce obok chłopca i jego (najprawdopodobniej) dziadka. Starszy pan wyglądał jakby był co najmniej byłym wojskowym - wysoki, wyprostowany z zaciętym wyrazem groźnej twarzy, w nienagannie wyprasowanej białej koszuli i szarych spodniach "na kantkę". Chłopiec miał może 6 - 7 lat i wyglądał na ciężko zestresowanego. Nic dziwnego - sam wygląd jego dziadka wywoływał napięcie. Mały dyskretnie rozglądał się dookoła przestraszonym wzrokiem.
Obok ławek stanął chłopiec, może sześcioletni. Starszy pan od razu zareagował - nachylił się do mojej podopiecznej i szepnął jej coś do ucha. "Pewnie, żeby zawołała go do ławki" - pomyślałam, gdy szeptała coś chłopcu. Zdziwiłam się, gdy malec zdjął z głowy czapkę, bo przyznam, ze w ogóle nie zwróciłam uwagi, że nie zrobił tego zaraz po wejściu do kościoła. Starszy pan kiwnął głową z aprobatą,jakby chciał powiedzieć: "No, porządek musi być!"
Nikt się nie dosiadł do ławeczki, więc przycupnęłam koło Dziewczynki. Msza się zaczęła, wstaliśmy. Starszy pan przycisnął chłopca do siebie. Przed nami do ławki przyszedł tata z dwójką - na oko dwuletnich maluchów. Albo bliźniaki albo owoce mitu o stuprocentowej skuteczności laktacji jako środka antykoncepcyjnego. Śliczna parka! A do tego radosne i bardzo ruchliwe. Wnuczek lekko się odwrócił i zaczął przyglądać się ich - jeszcze dyskretnym - wygłupom. Starszy pan gdy to spostrzegł odwrócił chłopca przodem do siebie. "Dziwne - pomyślałam - lepiej, żeby malec stał tyłem do ołtarza niż spoglądał ukradkiem na brykające brzdące?" Chłopiec nadal zerkał w ich kierunku.Oczywiście nie uszło to uwadze starszego pana. Przycisnął wnuka do siebie tak, że jego twarz wylądowała dokładnie między nogami dziadka. "Bez skojarzeń! - skarciłam się w myślach. Chociaż w kościele - bez skojarzeń!" Biedak stał tak wciśnięty dłuższą chwilę. Na szczęście nadszedł moment, gdy mogliśmy usiąść i malec został uwolniony z niestosownego uścisku.
Maluchy przed nami rozrabiały coraz bardziej. Tata - najwidoczniej przyzwyczajony do posiadania dwójki rozbrykanych szkrabów, reagował tylko, gdy robiło się zdecydowanie za głośno. A maluchy śmiały się, przytulały, bawiły pieniążkami na składkę - po prostu szalały w najlepsze! Jak to dzieci. "Kochany braciszek" - wołała dziewczynka i przytulała chłopca do siebie. Chłopiec odwzajemniaj jej przytulaski i śmiał się radośnie. Starszy pan patrzył na dzieci z malującym się na jego srogiej twarzy wielkim niezadowoleniem. A na ich ojca spoglądał z pogardą. Nie trudno się domyślić o czym wówczas myślał ;o) Ale cóż - w końcu od takich brzdąców trudno jest wymagać, aby całą mszę przesiedziały bez słowa i ruchu. Przynajmniej ja tak uważam. A jeśli komuś to nie odpowiada, bo nie ma na tyle rozwiniętej uwagi, aby skupić się na mszy, może przecież pójść na inną - najlepiej tę o 6.30. Na niej na pewno nie spotka żadnego dziecka! A jeśli nawet, to będzie ono spało choćby na stojąco - czyli będzie kompletnie nieszkodliwe. Maluchy szalały coraz bardziej. Ile razy złaziły i właziły na ławkę trudno byłoby się doliczyć. Siedząca obok nich kobieta ostentacyjnie wstała i wyszła z ławki. Uśmiechnęłam się do siebie i maluchów, bo widocznie spodobało im się nagłe i niespodziewanie zwiększenie przestrzeni. Tatuś w ogóle się tym nie przejął. Ba! - nawet nie wyczuł karcącego spojrzenia starszego pana! Brzdące bawiły się w najlepsze, a starszy pan spoglądał na nie coraz bardziej groźnym wzrokiem. W przeciwieństwie do jego wnuka, którego spojrzenie wyrażało podziw, zazdrość, tęsknotę... Mimo, że nabożeństwo nieuchronnie zbliżało się ku końcowi, starszy pan jednak nie wytrzymał! Wykorzystał moment na klęczkach podczas adoracji i chwycił brzdąca za rękę. Mały spojrzał na niego przerażony i uciekł do taty. Po chwili powrócił do szaleństw z siostrą. Adoracja trwała. Z racji jakiejś niedzieli kapłańskiej czy czegoś w tym rodzaju, poświęcona była oczywiście duchowieństwu. Ksiądz kazał nam przepraszać za "wszelkie niegodziwości" wyrządzane przez księży, "nawet te najbardziej gorszące". Widać brzdąców to nie ruszyło, bo szalały coraz bardziej. Gdy tylko nadarzyła się sposobność starszy pan znowu ścisnął rękę brzdąca i spiorunował go spojrzeniem. Mały już mniej zdziwiony spojrzał na niego niewinnym wzrokiem. Ksiądz czytał dalej - o tym, że powinniśmy modlić się za swoich duszpasterzy i prosić Boga o siłę i łaski dla nich. Bo to przez brak naszej modlitwy dzieje się w kościele tyle zła. Skoro więc nie modlimy się za kapłanów, to wszelkie gorszące incydenty z ich udziałem są tylko i wyłącznie naszą winą!
Amen.
Piękna pointa! Szacuneczek, dla tego, kto zredagował tę wypowiedź! Muszę przyznać - łebski gość!!!
Starszy pan - być może poczuł się winny grzechom swych duszpasterzy, bo tym razem tak mocno ścisnął rączkę brzdąca, aż oczka malucha lekko się zaszkliły. Mały zaczął się szarpać i w końcu udało mu się uwolnić rękę ze zbyt silnego uścisku. Nachyliłam się do starszego pana i szepnęłam: "Pan Jezus powiedział: Pozwólcie dzieciom przyjść do mnie. Takim też" - wskazałam na rodzeństwo. Starszy pan widocznie zanim zorientował się co powiedziałam, przytaknął mi ruchem głowy i szepnął: "Tak, tak." Pewnie pomyślał, że go pochwaliłam za (zapewne) posiniaczenie łapki malucha. Dopiero po chwili z ogromnym zdziwieniem wybałuszył na mnie swoje srogie oczyska i zgorszony odwrócił głowę w drugą stronę.
A mnie się przypomniało dlaczego tak rzadko chodzę do kościoła...

1 komentarz:

attaner pisze...

Niezła historia! Ale często spotykana w naszych Kościołach. Wielu "wiernym" się wydaje, że jeśli przykładnie chodzą co niedzielę na mszę i kornie skłaniają głowę w pełnej powadze, a także srogo napominają dzieci, to są gorliwymi katolikami. A to nic tylko czysta, nieraz obłudna, poza. Szkoda, że tak wielu zapomniało o tym, że Bóg przede wszystkim powinien mieszkać w sercach ludzkich, a nie na chłodnych, odległych ołtarzach...